niedziela, 10 lutego 2013

28. Tym razem wygrał rozum.


Zaczęło się, znów na nowo, a przecież nie tak miało być, przecież mieliśmy żyć długo i szczęśliwie tak jak w każdej popierdolonej komedii romantycznej. Znów co wieczór zatapiam się w usta Estera, a potem siedzimy do późna zaciągając się czym popadnie, byleby tylko zaspokoić głód, który zwiększa się z dnia na dzień coraz bardziej. Mam wrażenie, że cofam się w czasie, że znów jestem tą 14-latką skrzywdzoną przez życie, skrzywdzoną przez kogoś kto miał być całym światem. Przez kogoś kto obiecywał, że będzie zawsze, ale skłamał. Słysze od nowa wycie i wrzaski matki. Bo przecież "zaczęło" się układać. Fakt, wyzdrowiałam, byłam czysta, miałam przy boku faceta życia i wszystko się spieprzyło jak zresztą zawsze. Czy tęsknie ? Codziennie, codziennie czując pocałunki Estera wyobrażam sobie Ciebie. Zielonookiego, wysokiego, bruneta, który za każdym razem kiedy czegoś pragnie uśmiecha się zawadiacko. Codziennie zasypiam zalana w trupa z Twoim imieniem na ustach. 
Codziennie nie mogę powstrzymać kłucia w sercu i oglądam kolejny program, kolejny odcinek Igłą Szyte, kolejny mecz towarzyski, bo przecież trwa zgrupowanie. Codziennie próbuje wyrzucić sobie Ciebie z głowy, ale nadal tak mocno Cie kocham mimo tego co mi zrobiłeś. Mimo tego, że mnie okłamałeś. Codziennie wstaje rano tylko po to żeby obejrzeć nowy program emitowany przez Polsat sport " Dzień na zgrupowaniu" . 
 Gocha wyjechała do Barcelony na 2 tygodnie więc się z nią nie widuje, a zresztą nie jest mi to teraz potrzebne mam Estera, Szymka i Pałkę, której szramy po samookaleczeniach mnie przerażają. Michał jest tak zajęty przygotowaniami do ślubu, że nie widziałam go od 3 tygodni. 
Wkurza mnie codzienny krzyk matki. Bo drze mi się do ucha, że powinnam zacząć znów chodzić na terapię. Parę razy przyjeżdżał Misiek ( Kubiak ), którego skutecznie się pozbywałam, ty byłeś dwa razy, ale życie z ćpunami nauczyło mnie być zimną suką tak więc taka jestem. I odstraszam Cie tym, ale ty chyba już mnie nie pamiętasz. Pobawiłeś się mną, po lansowałeś, przeruchałeś i zostawiłeś. Teraz uganiasz się za jakoś blondynką, której tyłek jest wielkości ciężarówki.
Kolejna impreza, kolejne wbicie igły w żyłę, kolejny oblany egzamin. Męczy mnie takie życie. Męczy mnie to, że tak cholernie za Tobą tęsknie, a nie powinnam.  

1 czerwca, a ja dostaje kurwicy, bo jest tak przerażająco gorąco, że rozpierdala mnie od środka. 
- Aguś.. 
- Nie mów tak do mnie. - przerywam jej, nie zważając, że jest to chamskie zachowanie w stosunku do pierworodnej. 
- Kiedyś lubiłaś jak tak do Ciebie mówiono. 
- Kiedyś.. - spuszczam głowę, chociaż wiem że nie powinnam, bo w ten sposób okazuje jej swoją słabość, a ja słaba nie mogę być.
- Agata, mam bilety na mecz LŚ w Warszawie z Brazylią. Super, prawda ? 
- Taa.. - odpowiadam klnąc cicho pod nosem. 
- Tak więc 6 jedziemy, bo 7 jest mecz. - mówi, uśmiechając się do mnie tak słodko, że mam ochotę przyłożyć jej w tą milutką twarz. 

Przebieram się i wychodzę z domu trzaskając drzwiami. Idę w codzienne miejsce spotkań. Po drodze zapalam cienkiego L&M'a i wsłuchuje się w odgłos śpiewających ptaków, który po chwili zaczyna mnie drażnić. Przechodzę koło Podpromia i znów czuje to cholerne kłucie w sercu, bo przecież tu spędzałam tak dużo czasu przez ostatni rok, wsiadam do autobusu nr 34 i odjeżdżam w "stronę mojego miejsca". Siadam przy oknie, a na drugim fotelu kładę swoją torbę, żeby przypadkiem nie przyszło na myśl jakiejś babce siąść obok mnie. Opieram głowę o zimną szybę i czuje pieczenie w oczach wiem, że oznacza to chęć wydostania się moich łez z paczadeł. 
Po 20 minutach wysiadam na przystanku oddalonym od mojego docelowego miejsca o 10 minut drogi pieszo. Nakładam na uszy słuchawki i włączam rap, którego nigdy nienawidziłam. W dość szybkim czasie docieram do metalowych wrót. Szybkim, zamaszystym ruchem otwieram je i wchodzę do wnętrza. Moje nozdrza łaskocze przyjemny zapach dymu. Widzę siedzącą Pałkę, Szymka, Estera i jakiś dwóch typów. Siadam obok i wystawiam dłoń w stronę Estera. Po chwili na mojej ręce ląduje codzienna dawka do przeżycia. Trzęsącymi rękoma tworzę na podłodze staranną kreskę, która po chwili znika we wnętrzu mojego nosa.
I długo nie muszę czekać, bo już po chwili odlatuje. I jestem w innym świecie w tym lepszym, bardziej kolorowym. 
- Matka każde mi jechać na mecz LŚ do Warszawy. - mówię przez gardłowy śmiech. 
- Spotkasz swojego kochasia ? - pyta Pałka. 
- Mam nadzieję, że nie. 
- Czego ? Jest w chuj seksowny. - wypala nagle, wprawiając mnie tym tekstem w złość. Zaciskam mocniej pięść starając się unormować oddech. 
- Może i tak, ale nie chce się z nim spotykać. 
- A co zły w łóżku ? - pytał Szymek. 
- Zajebisty. - odpowiadam śmiejąc się perliście. 
- To czego chcieć od życia więcej. - podsumowuje Pałka. 
Kolejny wieczór spędzam z nimi i następne 5 też. Bawię się znakomicie, ale niestety musi nadejść czwartek. Wstaje rano biorę prysznic, ubieram się , pale w pośpiechu jednego papierosa zapijając mocną kawą, a po chwili siedzę w srebrnym audi rodziców pędzącym w stronę stolicy. Całą drogę przesypiam, przebudzam się dopiero przed czterogwiazdkowym hotelem w centrum Warszawy. Wieczór spędzam buszując po Złotych Tarasach kupując coraz to nowe ciuchy. Do hotelu wracam koło 2 po wcześniejszym zahaczeniu o dyskotekę. Noc jak to noc. Trochę śpię, trochę palę papierosy na balkonie hotelowym. 
Rano budzi mnie okropny ból głowy spowodowany nadmierną ilością alkoholu spożytego na wczorajszej imprezie. Szybkie śniadanie, prysznic, obiad i koło 18 zaczynamy się zbierać na mecz. Zakładam szare spodnie, czarne trampki i zacinam się tak jak stary komputer. Patrzę w stronę walizki, a moje serce przyśpiesza, marszczę brwi, a po chwili na mojej twarzy pojawia się grymas. Głupia ja, pojebana ja. No tak, można się było domyślić. Dwie koszulki reprezentacyjne, a reszta to jakieś kolorowe szmatki, które nie wypada założyć na mecz. W końcu trzeba stworzyć polską atmosferę biało-czerwonych barw. Ale przecież nie pójdę w koszulce z nazwiskiem Bartman, zresztą z nazwiskiem Kurek też dziwnie. Chwile stoję zastanawiając się co zrobić, po czym szybkim, energicznym ruchem wkładam na siebie Kurkową bluzkę. 
Po niecałej godzinie stoję przed halą kończąc wypalanie papierosa kiedy czuje jak pierworodna ciągnie mnie w kierunku wejścia. Po paru chwilach siedzę na warszawskiej hali śpiewając razem z kibicami. 
POLSKA BIAŁO-CZERWONI, POLSKA BIAŁO-CZERWONI ! 
Staram się nie zwracam uwagi na osobnika z numer 9 plączącego się po pomarańczowym parkiecie, ale jest to silniejsze ode mnie.
Po 20 minutach na boisko wbiegają obie drużyny, ale Polska jest jakaś wybrakowana, inna, zmieniona. Brakuje w niej jednej postaci jednej, której braku nie powinnam odczuć, wręcz byłoby to wskazane, a jednak tak bardzo mnie to przybija. Gra zaczyna się, znów czuje te emocje ten przyjemny dreszczyk sprzed niecałych dwóch miesięcy, który towarzyszył mi przy MP. Pierwszy set przegrywamy do 22, w drugim na boisku pojawia się ktoś, kto w mojej skromnej ocenie nie powinien istnieć, nie powinien się nigdy urodzić. Blok, serwis, atak, przyjęcie, jest wszędzie, jest najlepszy, chociaż bardzo chce nie mogę, nie da się wręcz przyczepić do czegokolwiek w jego grze. Wygrywamy mecz 3:1, a ten kundel o nazwisku Bartman zostaje MVP meczu, czym przyprawia mnie o zawrót głowy. Wstaje wściekła z miejsca i czym prędzej udaje się do wyjścia, byleby tylko nie oglądać go już dłużej, ale jak to na człowieka, który zapewne na drugie imię ma" pech" wpadam na wysokiego,  umięśnionego osobnika, który uśmiecha się do mnie w charakterystyczny sposób. Pierdolony Nowakowski, powalony Nowakowski klnę pod nosem kiedy ciągnie mnie w stronę parkietu, na którym nasze bawoły rozciągają się po meczu. 
- Chłopaki ! Patrzcie kogo spotkałem ! - krzyczy tak głośno, że mam wrażenie, ze powybija wszystkie okna w warszawskim Torwarze. 
- Agata ! - krzyczy Ignaczak śmiejąc się w moją stronę. Po chwili zostaje zasypana pytaniami co u mnie itp. Odpowiadam krótko i mało treściwie. W zasadzie z moich wypowiedzi nic nie można wywnioskować. 
- Co ty jakaś taka dziwna ?  Inna niż zwykle ? - pyta ciekawski Kosok. 
- Stałam się taka w czasie imprezy po MP przed klubem. - odpowiadam z cwaniackim uśmiechem patrząc na lekko, nie to mało powiedziane na bardzo zdenerwowanego Bartmana. 
- Ooo masz koszulkę z moim nazwiskiem. - śmieje się Kurek. 
- A jak !  - uśmiecham się. - Ja was żegnam chłopcy, do zobaczenia ! - odwracam się na pięcie i idę w stronę czekających już na mnie rodziców. Jednak nie dane jest mi do nich dojść, bo po chwili ktoś łapie mnie za nadgarstek. Wiem, że to ty, bo tylko ty masz taki rodzaj uścisku. 
- Czego ? - pytam, odwracając się. 
- Pogadać. 
- Nie mam czasu. - odpowiadam przez zaciśnięte zęby. 
- Aguś.. 
- Nie mów tak do mnie, zrozumiano ? Nigdy tak do mnie nie mów ! Rozkazałam Ci to pod klubem i zdania nie zmieniałam. 
- Agata ja Cię kocham, Plina kłamał przecież wiesz, że mnie nie lubi, bo wykurzyłem mu kolegę z reprezentacji w pewien sposób. Zapytaj kogo chcesz. Nigdy Cię nie wykorzystałem. Agata kurna zrozum, że Cię kocham i tylko Ciebie ! - mówi to lekko podniesionym, ale zarazem spokojnym drżącym głosem. Znam go, wiem że mówi szczerze, widzie to w jego załzawionych oczach. Ale nie mam pojęcia co zrobić, rozum mówi "odjedź", ale serce krzyczy, drze się "podejdź do niego bliżej, przytul, przecież tęsknisz za jego smakiem". 
Tym razem wygrywa rozum. Odwracam się, mówię nieme "cześć" i odchodzę zostawiając go samego na środku hali. Odchodzę, bo tak jest prościej. Odchodzę, chociaż w moich oczach gromadzą się łzy, łzy tęsknoty.
 Odchodzę tylko po to, żeby po paru minutach w hotelowej łazience zapalić papierosa, wypić połowę czystej, wciągnąć 4 kreski i jedną idealnie prostą okaleczyć pierwszy raz w życiu nadgarstek. 


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------  

Kurde jakaś wena mnie złapała i nagryzmoliłam coś. xd 
Cały czas przeciągam tego bloga. Z moich wcześniejszych założeń ta historia powinna się już skończyć, a trwa dalej i koniec swój będzie miała dopiero za jakieś 3 rozdziały. :))
Przepraszam za tyle wulgaryzmów, ale nastrój w tym wpisie zmusił mnie do tego. :P 

Pozdrawiam. :) 

P.S 
A to taka niespodzianka : 

http://nuestro-amor-sera-siempre.blogspot.com/ 

3:1 
Brawo chłopcy, gratulację Jochen. :) 
Coś mi się wydaje, że co niektórym Resoviakom forma się podnosi na play-offy. :) 


" Kto staje naprzeciwko nas wie, że zwycięstwo musi nam wydrzeć. "  - Krzysztof Ignaczak 
Niesamowity cytat.. nie wiem czemu, ale za każdym razem jak go czytam mam łzy w oczach i uśmiech na twarzy. :))

6 komentarzy:

  1. Nie kończ jeszcze, coraz bardziej wciąga.
    Moim zdaniem zajebisty rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. omg niech ona porzestanie ćpać i wraca do bartmana! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha. rozśmieszył mnie Twój komentarz ( oczywiście pozytywnie ) :)
      Odwiedź mnie jutro bo jutro się wiele wydarzy . xd
      Post jutrzejszy już skończony więc myślę, że pojawi się gdzieś w południe. ;3
      Pozdrawiam. :)

      Usuń
  3. Nowe rozdziały na:
    http://i-do-not-know-what-i-want.blogspot.com/
    http://sparkle-in-the-eyes.blogspot.com/
    Pozdrawiam i zapraszam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Agata! Wracaj do Bartmana, bo Ci nogi z dupy pourywam! I wcale nie żartuję.

    Świetny rozdział :)

    Pozdrawiam, no_princess :)

    OdpowiedzUsuń